piątek, 13 września 2013

La sera ultima a Spoltore

Bowiem jutro nastąpi zmiana.
A dzisiaj pogoda była taka:


Jestem dziś zła na włoską nację. Niech nikt mi nie mówi, że mają kryzys, że w ogóle gdzieś jest kryzys. Jesteśmy na miejscu, szukamy domu do wynajęcia, przeszukujemy oferty, piszemy, dzwonimy. Chcemy zostawić im przecież nie tak małe pieniądze. Co w odpowiedzi? Niente! Cisza. Nie odpowiadają, nie są zainteresowani albo może piją akurat kawę i przecież nie mogą przerwać tej czynności, by napisać dwa zdania mailem albo odebrać telefon. Ja rozumiem - taki naród, taka nacja, specyficzna, już się na niej poznałam trochę, ale w tej chwili jest to irytujące. Załatwienie z nimi jakiejkolwiek sprawy jest nie na moją słowiańską cierpliwość :) Ale mimo to, ruszamy stąd... A o tym gdzie, mam zamiar napisać jutro. Alfredo twierdzi, że non c'è problema i skrywam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie z powodu tego, że opuszczamy jego farmę o tydzień wcześniej, niż zakładaliśmy.

Dziś byłam w malutkim sklepiku, na jeszcze mniejszych zakupach. Pierwszy raz, bo wcześniej robiliśmy zakupy w dużych marketach. Przez chwilę poczułam się tak, jak trzeba - trochę miłych słów, niewielka torba z zakupami i przejście przez miasteczko - wioskę :) Po drodze zrobiłam zdjęcie spoltorańskiej kwiaciarni :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz