poniedziałek, 16 września 2013

Problemy techniczne i takie tam :)

Od wczorajszego popołudnia do dzisiejszego południa nie mieliśmy internetu. Wczoraj wszczęliśmy kroki, by temu zaradzić, bo wiadomo, bez internetu szanse na to, by być w Italii dłużej, są raczej marne. Chcąc czy nie chcąc musiałam już na dobre uaktywnić moje próby mówienia po włosku, bo tylko w ten sposób możemy się porozumieć zarówno tutaj przy domu, jak i gdziekolwiek, gdzie jedziemy. Czasami jestem z siebie całkiem zadowolona (chwalą mnie i cieszą się nasi gospodarze), a czasem wkurzam się na siebie, że zapomniałam tak wiele słów. W każdym bądź razie wczoraj była akcja z przenoszeniem laptopów do małej komórki, w której był zainstalowany sprzęt, dwie panie (mama i córka) radziły, radziły bardzo przejęte, choć starałam się je uspokoić, że na chwilę obecną nie jest to kłopot, ale od dnia następnego może być, bo naprawdę potrzebujemy internetu do pracy. W końcu odpowiedzialnością za awarię została obarczona zła pogoda (zbierało się wieczorem na deszcz i rzeczywiście w nocy padało), a dziś rano właścicielka domu poinformowała nas, że już zgłosiła problem do firmy i trzeba czekać. Od rana pogoda jest już ładna. Wiedząc, jakie Włosi mają podejście do załatwienia jakiejkolwiek sprawy założyliśmy, że rozwiązywanie problemu potrwa jakieś kilka dni i pojechaliśmy do najbliższego miasteczka w poszukiwaniu internetu mobilnego (podjęliśmy taką decyzję, by i teraz i w przyszłości mieć na wszelki wypadek coś zastępczego). Udało się znaleźć firmę, ale akurat w poniedziałki mattina chiuso. Otwarte dopiero od 15.30. Wróciliśmy do domu, a tu niespodzianka - internecik zaczął śmigać (ciekawe jak długo). Trzeba przy okazji oddać Włochom ich przychylność, chęć niesienia pomocy z wieeelkim uśmiechem na twarzy.
Jak już wspominałam, mieszkamy w Casa al Bosco. Bosco znaczy las, choć dla nas bardziej odzwierciedla otoczenie, w którym mieszkamy :) Wokół są ogromne obszary lasów, w których oprócz choinek rośnie wiele dębów, ale na spacer w głąb nich się nie zapuszczamy, by nie paść ofiarą myśliwych :)
Właściciele domu mają również psa - dziesięcioletniego wilczura, suczkę. Razem z naszą miały się poznać, ale ostatecznie ani oni, ani my, nie dążymy do ich konfrontacji, by uniknąć zamieszania. Póki co nie wchodzą sobie w drogę i widują tylko z daleka. Wiki teren wokół domu po naszej stronie traktuje już trochę jak swoje miejsce, czyli obszczekuje wszystkich. Obie panie właścicielki raz dziennie (czyli, kiedy przynoszą śniadanie na taras) zagadują do niej po włosku, ona się im przygląda i na razie nie było żadnych konfliktów :)
Dziś odpuściliśmy sobie włoskie potrawy i zrobiłam zwykły obiad (to przyjemność gotować w tak fajnej i dobrze wyposażonej kuchni) - czyli rosół i ziemniaki ze szpinakiem i jajkiem sadzonym. Wokół "naszego" ogródka rośnie bardzo bujna pietruszka, ogromne krzaki rozmarynu i szałwia.
Kręcą się tu także takie oto trzy kotki, czasem ten jasno-rudy wyjada co nieco z miski Wiki :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz