wtorek, 25 czerwca 2013

"Wiosna w Pekinie"

W ostatnim numerze Zwierciadła jest, moim zdaniem, świetny artykuł Doroty Masłowskiej o Pekinie. Napisany w fajnym stylu, pomysłowo, bardzo na luzie i jednocześnie bardzo na poziomie. Doskonale mogę sobie wyobrazić (po jego przeczytaniu), jakbym czuła się po takim pobycie, bo raz, że opisy są plastyczne, realistyczne i zmysłowe, a dwa, że autorka wypunktowała to miasto w części, które mi kiedyś już przychodziły do głowy. Wtedy, kiedy roiła mi się, a później wypleniła (pewnie trochę po "Płetwie rekina i syczułańskim pieprzu") podróż do Chin.
I jeszcze taki osobisty wtręt: "Pekin w jakiś sposób przypomina Warszawę. I wszystkie inne miasta, w których postrzępionym, pełnym wyrw, białych plam, architektonicznych zgrzytów i niemożliwie niefortunnych rozwiązań [w] krajobrazie widać trud współistnienia w jednym organizmie państwowym komunizmu z kapitalizmem. Poza tym Warszawa zdaje się z perspektywy Pekinu wakacjami pod gruszą, Raciborzem [:)], ogródkiem pełnym kapusty."

Ogród ciągle się zmienia






Przy jadalnianym wykuszu wyrasta zielony dach z winorośli :)

Na podwórku


Piękne róże sąsiadów przepychają się do nas :)


Czy widać jak się rozlało? A pod parasolem suchutko :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Bzzz...!

Zacytuję Wikipedię: "Komar brzęczący, komar pospolity (Culex pipiens) – występujący w krajach klimatu tropikalnego i subtropikalnego, także w klimacie umiarkowanym, gatunek owada z rodziny komarowatych (Culicidae), rzędu muchówek. Obok komara widliszka najbardziej rozpowszechniony komar na terenie Polski.
Występuje w dwóch podgatunkach: Culex pipiens pipiens - środowiska naturalne i rolnicze oraz Culex pipiens molestus - środowiska miejskie, podmiejskie i wiejskie."
Nasze to z pewnością te należące do drugiego wspomnianego podgatunku i to nie ze względu na miejsce występowania :)

niedziela, 23 czerwca 2013

23 czerwca


"Jestem smutna, więc się uśmiechnę, by dać do zrozumienia, że jest to tylko maska kryjąca ranę zbyt głęboką, aby nad nią płakać."

Jestem częścią Ciebie, nigdy nie będę nikim innym. Moja krew to Twoja krew. Jestem Ciebie kawałkiem, cząstkami i tymi dobrymi i tymi gorszymi, chociaż tych ostatnich nie mogę już sobie przypomnieć. Skoro odszedłeś to i ja odeszłam, nie mogło być inaczej, bo części nie żyją i nie istnieją osobno. Nigdy już nie będę sobą, tą samą. Muszę wieść resztę życia, jako ktoś inny. Tak już musi być.
Myślałam, że z czasem będzie choć trochę lżej. Ale nie jest. Nie ma już tylko poprzebudzeniowego, zjadającego szoku. Od ponad 7 miesięcy budzę się już w innym świecie. Bez Ciebie. I jednocześnie z Tobą. Wydawało mi się, że to życie się zmieniło. Ale to ja jestem już kimś innym. Nie wskrzeszę ani Ciebie, ani siebie, ani nierozerwalnie związanych z Tobą rzeczy - w mojej głowie, w rzeczywistości. Życie będzie już tylko podłe, nigdy lepsze. Nie nauczyłam się już na nowo naprawdę śmiać czy cieszyć. Nie zdobędę już tej umiejętności, nawet nie chce mi się próbować. Muszę żyć akceptując życie, które jest po prostu  niedorzeczne, wybrakowane i smutne.
Nie pożegnałam się z Tobą, nie umiem i nie chcę tego robić.





sobota, 22 czerwca 2013

Ale fajnie pada :)

Nie przypuszczałam, że to napiszę w ciągu najbliższego czasu :) Ale napisałam i to prawda - cudny deszcz w parze z mało groźną burzą (Misiek jednak schował się pod schody). Po upalnym dniu. 
I zdaje się, że już przestaje padać i się rozjaśnia.

A przed deszczem - lemoniada imbirowa albo miętowa z własnego ogródka, krewetki pieką się na grillu no i na deser czereśnie, które już wychodzą nam bokiem - ale grzech zmarnować :)




No i po kilkunastu minutach znowu słońce :)


Zwierzak wyszedł z ukrycia :)


piątek, 21 czerwca 2013

Japonia - subiektywnym okiem

Dziś podróż na drugi koniec świata jest z perspektywy jednostki czymś szczególnym, ale obiektywnie nie jest niczym wyjątkowym. W gronie znajomych osób, z którymi się w jakiś tam sposób stykam, trudno uświadczyć już takie, które wakacje spędzają w najbardziej popularnych kurortach lub rozprawiają na temat tego, który kąt widzenia z przyhotelowej plaży jest najbardziej atrakcyjny.
O przeżyciach w Indiach, Wietnamie, Gwadelupie, Borneo czy dziesiątkach innych miejsc, o których może i słyszałam, ale muszę googlować w celu ich zlokalizowania, czytam już nie w podróżniczych periodykach, tylko na blogach czy serwisach społecznościowych osób, które personalnie kojarzę.
„Na świecie są tylko dwa rodzaje ludzi – jedni zostają w domu, a inni tego nie robią. Ci drudzy są ciekawsi.”
Posłużę się tym uprzejmym cytatem pochodzącym z książki „W drodze na Hokkaido” Willa Fergusona. Uprzejmym, bo nikogo ani nie obraża, ani nie szufladkuje. Chyba, że się go rozbierze na czynniki pierwsze i zinterpretuje przymiotnik „ciekawsi” na dwa sposoby. No właśnie – o co chodzi z tymi podróżami? Gnamy w świat, bo stał się on dla nas bardziej dostępny – to oczywiste. Ale także dlatego, że jesteśmy go ciekawi, czy po to, by być uznawanymi za bardziej interesujących ludzi? Odpowiecie – to pierwsze. Ale chodzi też o to drugie – musicie szczerze przyznać. I ja przyznaję.
Powodowana więc tymi dwoma przyczynami wybrałam się do Japonii. Biorąc pod uwagę miejsce mojego zamieszkania, kraj ten jest dla mnie miejscem na końcu świata. Podróż tam, jeśli nie wykupuje się zorganizowanej pod czujnym okiem wypożyczonego rezydenta wycieczki, wymaga pewnej dozy wytrwałości i zorganizowania. A pobyt na miejscu – z im większym potencjałem cech i wrażeń interesujących chcemy wrócić – wymaga wytrzymałości i skrupulatności w wyszukiwaniu i zapamiętywaniu rzeczy „poza wierszami” przewodnikowych tekstów.
Przygotowany wcześniej dość chaotyczny i wyrywkowy plan – spis miejsc, w których chciałabym się znaleźć, udało się zrealizować w jakichś 70 – 80 procentach. Dwutygodniowy pobyt w Japonii pozwala na jedynie spróbowanie tego kraju po to, by powiedzieć: byłam tam i mogę stwierdzić – jak mnie ktoś zapyta – czy mi się podobało, czy nie. Jeśli tak jakoś się wie, że to będzie w naszym życiu jedyna (przynajmniej zamierzona) podróż do tego kraju, nastawiamy się na, kolokwialnie rzecz ujmując, „obskoczenie” paru miast, a w nich miejsc, a nie bogatą, drobiazgową i spontaniczną wędrówkę. To ostatnie zostawiam pasjonatom Japonii, osobom, które zdecydowały się związać z nią swoje losy na dłużej.
Byłam więc w Japonii i podobało mi się tam. Ale wiem jednocześnie, że na listę miejsc na świecie, które chciałabym odwiedzić, na pierwsze pozycje wskoczyło kilka, jeśli nie kilkanaście państw – Japonii już tam nie ma.
Chęć powrotów dyktowana jest banalnym, najzwyklejszym czynnikiem – czuciem się gdzieś bardzo dobrze. Każdy ma takie miejsca, gdzie nawet nieświadomie kiedyś tam zostawił przysłowiowy „kawałek siebie”. Ten kawałek był tak zdumiony i tak pławił się w dobrym samopoczuciu, że zagapił się i nie wrócił wraz z nami do domu. Mój kawałek w Japonii nie pozostał (nie licząc zapomnianej w pośpiechu, na przystanku autobusowym, peleryny).
Tak się rozpisuję po to tylko, by wyjaśnić, że moje spojrzenie jest bardzo ograniczone i bardzo subiektywne. I że nie jest wezwaniem do jakiejkolwiek dyskusji.
Japonia to po prostu kraj miłych i dla miłych ludzi. Próżno jest doszukiwać się w nim jakiejkolwiek egzotyki (bo umówmy się, że pewien poziom, jaki chcemy utrzymać, nie pozwala nam odnajdywać jej np. w podgrzewanych i sterowanych elektronicznie ubikacjach). Znacznie więcej odczuwanej dla mnie egzotyki odnalazłam w najbardziej skomercjalizowanej wyspie Indonezji, czyli Bali.
W Japonii na każdym kroku widać szacunek dla drugiego człowieka, niezależnie od tego kim i jaki jest. Dociekanie czy jest to wyuczona formuła, czy też cecha wrodzona, tudzież wynikający z poziomu emocji objaw, pozostawiam socjologom czy antropologom.
Uprzejmość czy usłużność to cechy Japończyków, wobec których czułam skrępowanie i zakłopotanie. Ale zdaje się, że to tylko mój problem. „Mój” w sensie mieszkanki Europy. To, co dla nas wygląda czasem jak – dosadnie mówiąc – poniżenie czy poddaństwo, jest wmalowane w kulturę Japończyków, najnormalniejsze na świecie, oczywiste. Mieszczące się w ramach poszanowania dla drugiego człowieka. U nas po prostu ramy te są o wiele węższe. Nie do końca rozumiemy, czy wydawanie nam przy kasie pieniędzy i rachunku trzymając je w obu dłoniach i kłaniając się, jest objawem czci dla tego pieniądza, czy też dla nas, jako kogoś, kto raczył go zostawić w tym akurat miejscu.
Japonia to kraj nowoczesny i wielce cywilizowany, posiadający swe ułomności i dziwactwa, które poziom nowoczesności nieco ukrócają. I to także można różnie oceniać – jedni nazwą to zacofaniem, a inni tradycją. Kraj ten nie jest jedyny, który posiada taką cechę.
Japonia to także piękne miejsce. W większości czyste i uporządkowane. W dużych miastach imponujące sięgającymi prawie kosmosu budynkami i wszelkimi usprawnieniami życia codziennego. Ujmujące i kołyszące atmosferą wielu świątyń, buddyjskich i shinto, w których panuje powszednia (bo wpleciona w normalny dzień), a zarazem doniosła atmosfera. Turyście takiemu, jak ja (z powodu szacunku i wyczucia) nie pozwala ona robić zdjęć klaszczącym, by zwrócić uwagę boga i modlącym się wiernym.
Japonia to kraj skomplikowany. Z całym szeregiem norm i zwyczajów, którymi odróżnia się od miejsc mi dotąd znanych. Można jednak z łatwością i pokorą dostosować się do tego schematu – niekoniecznie go rozumiejąc. Jeśli tylko się chce. Zastajemy „otwarte drzwi” i w każdym wypadku ukłon potwierdzający to, że jesteśmy mile widziani tam, gdzie przyszliśmy. Czujemy wdzięczność za to, że zaistnieliśmy w tamtym świecie, pod jednym warunkiem – że nie przekroczymy pewnych granic, nie wejdziemy za daleko. Gdzieś, przekazana jakimś bliżej niezidentyfikowanym kanałem, dociera do nas wiadomość, że wprowadzeni zostaliśmy tylko do przedsionka ich życia. To prawdziwe wnętrze jest subtelnie schowane, zasygnalizowane jedynie czymś na kształt przytłumionego, czerwonawego światła, zupełnie takiego, jak w Gion.
Obchodzimy to ich życie dookoła, bez dotykania i poznawania wnętrzności – takie prawo i taki przywilej turystów „tylko na chwilę”.
Japończyk jest zbyt grzeczny, by powiedzieć nam bezpośrednio, że jesteśmy zbyt prości na to, by zrozumieć jakim niesamowitym i wysublimowanym mechanizmem jest jego kraj i jak wysoko ponad nami, w swej psychice i odczuwaniu jest on sam.

wtorek, 18 czerwca 2013

Upalny dzień

Próbuję odpoczywać po ostatnich, nieprzyjemnych przejściach. W ogrodzie gorąco, kwiaty zwracają się do słońca, a ptaki krzątają po rozsypanej w iglastym zagajniku korze. Wiki przeczekuje w domu, w którym jest chłodniej, ale czasem wychodzi, przebiegnie się za rzuconym kamykiem albo odpoczywa w cieniu czereśni.
Ciężki czas dla futrzaków :)






poniedziałek, 17 czerwca 2013

Japonia - nasze prywatne zdjęcia

Nie będę nikogo "uszczęśliwiać" na siłę - więc jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć pozostałe zdjęcia, konkretnie z wszystkimi członkami wyprawy (niepublikowane na blogu), niech się odezwie :)

Polecam :)

Śpieszę zarekomendować bratniego bloga: Za morzem
Póki co tematem głównym jest Szwecja, ale kto wie, co jeszcze...
Jeśli nie macie pomysłu na fajną, choćby krótką podróż albo macie chłodne wyobrażenie na temat tego kraju - zaprzyjaźnijcie się z powyższym adresem :)
Przepiękne, klimatyczne i działające na wyobraźnię zdjęcia oraz ciekawe opowieści.
Dla wszystkich tych, którzy wędrują poza przewodnikami i chcą zobaczyć coś inaczej oraz coś więcej :)

Byliśmy tak daleko, a w ogrodzie tak pięknie :)

Piwonie - już niestety zaczynają przekwitać

Ten zakątek powoli zaczyna wyglądać jak kawałek zaczarowanego ogrodu :)

Przy drewutni

Kwiatowa grządka z przodu

Mnóstwo kolorowych kwiatków :)

Zwisające przy drzwiach wejściowych petunie



Wiejski ogródek

Wiejski ogródek

Jeżówki

Krwawniki



Japonia - Muzeum Narodowe

Poniżej wrzucam obiecane zdjęcia z naszego ostatniego dnia w Japonii, w Tokio, w Muzeum Narodowym.

Stojaki na parasolki - tym razem zamykane