poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dzień 2 - Tokio


Po śniadaniu ruszyliśmy w miasto. Studiowanie map jest tutaj specyficznym zajęciem. Postanowiliśmy, że na początek zobaczymy posiadłości cesarza. Kierując się mniej więcej na południe w 90 procentach mijaliśmy przyprawiające o zawrót głowy wieżowce (mające na przykład około 50 pięter). Pozostale, to wciśnięte i przycupnięte pomiędzy tymi drapaczami chmur maleńkie budowle w japońskim stylu, przy których tajemniczo kiwały się białe bądź czerwone lampiony przygotowane, by gdy nadejdzie zmrok, zaświecić łagodnym, przytłumionym światłem.







Po drodze pstryknęłam trochę fotek rzeczy charakterystycznych tutaj, czyli ichniejszych maleńkich knajpek, których witryny stanowią wystawki serwowanych potraw.
No i obowiązkowo - wszędobylskie automaty do napojów w zaskakująco niskich cenach.



W takim miejsscu, jak to, zadziwiające bywają na pozór zwyczajne rzeczy użytku codziennego - na przykład stacja benzynowa, na której dystrybutory wiszą w powietrzu.


Albo instrukcja obsługi w miejskiej toalecie.



Jeszcze kilka ciekawostek po drodze. Taksówki z fajnymi, kolorywymi tabliczkami - światełkami, o których pisałam wcześniej na blogu...


Tutejsze rejestracje samochodów...


I restauracja polska, na którą trafiliśmy zupełnie przypadkowo.



Mijamy niesamowite, wszędzie tu rosnące drzewka.



Główny dworzec.



I zbliżamy się do Imperial Palace, a raczej do ogrodów tylko, bo cesarz jest łaskawy tylko dwa razy w roku - w swoje urodziny i w drugi dzień nowego roku - także na wejście do środka nie ma szans.










Kontrast pomiędzy strzelistymi nowoczesnymi wieżowcami, a tajemniczymi, zacisznymi, niskimi budowlami pałacu robi niesamowite wrażenie i jakoś tu pasuje. O dziwo - nie zgrzyta. Komponuje się, wmalowuje - jest charakterystyczny i chyba niepowtarzalny.

Mijamy urokliwy park ze stawem i malującymi Japonkami.



Jako kolejny punkt naszego spontanicznego planu wybieramy Tokio Tower, czyli wzorowaną na Wieży Eiffla wieżę widokową. Widać ją z daleka, więc ze znalezieniem nie mamy większego problemu. A po drodze - niespodzianka. Jesteśmy świadkami wiecu antyjądrowego. Właściwie to kilka wieców - po przejściu kilku sporych grup wesołych, wykrzykujących coś i niosących sporo transparentów ludzi stwierdzamy, że gdzieś tu w pobliżu musi być ich "wylęgarnia" :), bo pochody zdają się nie mieć końca. Co nas zadziwia - nawet w czasie takich zgromadzeń Japończycy zachowują kulturę, porządek i szacunek dla innych. Pragną zamanifestować swój bunt przeciwko broni jądrowej, ale jednocześnie nie zakłócają życia innych. Idą zdyscyplinowani wąskim pasem ulicy, zatrzymują się na światłach i poddają wskazaniom policjantów.







Pan masujący swojego zmęczonego podopiecznego.


No i Tokio Tower oraz widoki na cztery strony świata.







Pod wieżą posililiśmy się zupką.



Co dalej?
Ustawiliśmy azymut na Rainbow Bridge, a po drodze natrafiliśmy na buddyjska, piękną świątynię - Jodo Buddhist Zojoji.









A co do Tęczowego Mostu, to rozczarował nas. Znaleźliśmy fajną miejscówkę przy porcie, tuż nad Zatoką Tokijską i czekaliśmy na zmrok, by most roświetlił się wszystkimi kolorami. Ale było dość skromnie, oświetlenie bylo dosyć standardowe i nasze czekanie daremne aczkolwiek miłe i w dobrym towarzystwie :)








A na koniec dnia zaliczyliśmy kolację w bynajmniej nie komercyjnym ani turystycznym barze - wszystkim nam smakowało :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz