wtorek, 11 czerwca 2013

Dzień 11 - Tokio

Meldujemy się na "starych śmieciach". Wróciliśmy do Tokio, by tu spędzić ostatnie dwa dni naszej wyprawy.
Shinkanseny są super pociągami, migiem  pokonują duże odległości, ale są słabo dostosowane do potrzeb podróżujących z bagażami - nie ma kompletnie gdzie ulokować naszych waliz. To samo jest zresztą z pociągami podmiejskimi i z hotelami. W pokojach mała wnęka i 4 wieszaki. Śmiejemy się, że żeby coś wyciągnąć z torby, druga osoba musi wyjść z pokoju.
Przespałam się trochę w pociągu, bo w nocy znowu nie mogłam zasnąć. Chociaż przez pół drogi jechał z nami jakiś kociak i chyba podróż pociągiem nie należy do jego ulubionych, bo miaaaaałczał niemiłosiernie :)
W Tokio dziś deszcz...
Usiedliśmy w przyhotelowej knajpce na kawie i herbacie. Trzeba będzie zrobić jakiś plan uwzględniający pogodę.


Poźniej pojechaliśmy do Takedanobaba (czyli dzielnicy studenckiej), ale przegonił nas deszcz. 
Wygląda na to, że zaczyna się pora deszczowa...




Wróciliśmy więc zameldować się w naszym hotelu. 




Po południu pojechaliśmy do Ginzy - czyli dzielnicy luksusowych sklepów. Zaraz po wyjściu z metra trafiliśmy na halę delikatesową z różnymi smakołykami.









Potem zajrzeliśmy do galerii, ale tylko na chwilę, bo cóż, sklepy, jak sklepy, w których np. parasolka  kosztuje 50 tys. jenów.





Na zakończenie dnia pojechaliśmy do Shibuya - takiego trochę jakby japońskiego Las Vegas.
Niewyobrażalne tłumy, którym charakterystyki nadawały setki przeźroczystych i kolorowych parasoli, bo kropił deszcz. Miliony świateł - migających, pulsujących, grających. Przed każdą knajpką - naganiacze ze swoimi tabliczkami i reklamami. Chyba nie można wyobrazić sobie bardziej kwitnącego życia nocnego.



Znowu jakiś wiec.
















Gdzie by tu dzisiaj pojechać? :)





Na którejś z ulic skusił nas Pablo - szybki barek, przed którym gromadziła się kolejka. Chwilę obserwowaliśmy proces produkcji - do foremek kładziono ciasto, zalewano masą serową, przystawiano firmową pieczątkę, smarowano jakimś lekko ciemnym sosem i zapiekano. A potem wkładano do ładnych pudełeczek i sprzedawano - m.in. nam :) Nastawialiśmy się na smak tarty z serem, a okazało się, że to raczej lekko słodki deser, który jemy właśnie w hotelowym pokoju.



Jutro - jeśli nie zaleje nas deszcz - planujemy pojechać do Nikko. I to będzie raczej nasza ostatnia wycieczka w Nippon.

Aha - miałam jeszcze o jednym napisać. Wczoraj, kiedy wieczorem siedzieliśmy w Kioto na naszym murku,  A., sprowokowany przez BB, w pewnym momencie podjął się tłumaczenia parze Chińczyków, jak dojść na szukany przez nich przystanek. A w dodatku korzystając z ich chińskiej mapy :) Udało się. A przynajmniej tak nam się wydawało, bo para nie wróciła :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz