piątek, 7 czerwca 2013

Dzień 7 - Hiroszima


Ograniczenia internetowe (dostęp mamy prawie tylko w hotelach) powoduje to, że piszę i wrzucam zdjęcia do późnej nocy, a potem odsypiam w pociągach. A da się w nich spać - wygodne, rozkładane fotele plus moja dmuchana poduszka pozwalają się zdrzemnąć.
Tym razem jednak piszę w Shinkansenie Sakura (każdy ma swoją nazwę i numer zapisywane naszym alfabetem, co trochę nam tu ułatwia życie).
Wracamy z Hiroszimy. Jest już ciemno, więc łatwo można sobie wyobrazić, że lecimy samolotem. Nie to, żebym potrzebowała takiego wyobrażenia:), ale wrażenie jest trochę podobne.





Do Hiroszimy z Kioto jechaliśmy ok. 2 i pół godziny.
W tym mieście jest też sporo imponujących wysokością wieżowców.




Z dworca ruszyliśmy w kierunku Zamku Hiroszima.











W kilku miejscach natrafialiśmy na tego typu pomniki, przystrojone w kolorowe szmatko - sznurki.
Póki co, nie odszyfrowaliśmy, co oznaczają. Ale przyjęliśmy, że może Japończycy układają je w takich miejscach tak, jak my znicze.



Z zewnątrz obejrzeliśmy też wyłaniającą się zza drzew Wieżę Zamkową.





Stamtąd skierowaliśmy swe zmęczone kroki (po tak długich wędrówkach, noce nie wystarczają, żeby się zregenerować) do Parku Pokoju.

Poniżej słynny budynek, który jako jeden z nielicznych przetrwał uderzenie bomby i jako jedyny został przez Japończyków zachowany w niezmienionym stanie.
Epicentrum uderzenia było 160 metrów dalej i 600 metrów nad ziemią.







Przeszliśmy koło wielkiego dzwonu, który poruszany przez prawie każdą przechodzącą osobę, wydaje z siebie dudniący, smutny dźwięk.




Zaczepiła nas tam grupka japońskiej, młodszej młodzieży i bardzo łamaną angielszczyzną zadała nam kilka, na kartce przygotowanych, pytań (w jakim celu przyjechaliśmy do Hiroszimy, jakie wrażenie zrobił na nas Park Pokoju - pewnie to była ich lekcja historii i angielskiego jednoczaśnie:).
A potem dziewczynki poprosiły nas, abyśmy sobie zrobili z nimi zdjęcie :)

Później zdecydowaliśmy się na zwiedzenie tamtejszego muzeum. Zdjęcia, filmy, poszarpane części garderoby itp. robiły bardzo przygnębiające wrażenie.






Zegarek, który zatrzymał się o godz. 8.15.




Ludzie, którzy zostali dotknięci eksplozją, ale przeżyli, a także ich dzieci mają w Japonii specjalny status: Hibakusha.

Cały dzień było gorąco i słonecznie, więc w ramach odpoczynku przejechaliśmy się hiroszimskim tramwajem do portu i tam siedzieliśmy na słoneczku i przypatrywaliśmy się przypływającym i odpływającym promom. BB zachował się jak rodowita Japonka - otworzył parasol, by chronić przed słońcem swą delikatną skórę.)






Poźniej, też w porcie, w hinduskiej knajpce, zjedliśmy bardzo dobre niewielkie przekąski:)





No i pozostał czas tylko na powrót tramwajem na dworzec i drogę powrotną do Kioto.






Poniżej wrzucam jeszcze kilka obrazków z ulic Hiroszimy.










Rachunek w knajpce:)



Makaki odpoczywa, chociaż nie wiadomo po czym, bo ciągle jest noszony:)
Ten gość zjeździł już kawał świata:)
Przy okazji wspomnę, że dziś w pociągu podrywał dwie młode Japonki siedzące naprzeciwko. Zamachał im łapką i to wywołało japoński chichot:) Makakiemu się bardzo spodobało, więc gdy dziewczyny wysiadały na swojej stacji, znowu spróbował. Znowu śmiech i oczwiście odmachały mu:) Kawai :)













Automaty do zamawiania jedzenia - nie tylko w Hiroszimie, ale także w każdym mieście, w którym byliśmy.





Po każdej mijanej stacji, po dźwięku dzwoniących dzwoneczków (ależ dźwięczne zestawienie słów:)), jest podawany komunikat, który w języku japońskim trwa taaaaaak długo, a po angielsku informuje, jakim jedziemy Shinkansenem, przez co będziemy przejeżdżać, że w pociągu obowiązuje zakaz palenia i w których miejscach palić można oraz, że uprasza się o wyciszenie telefonów komórkowych. Tak przy okazji - ta ostatnia prośba obowiązuje również w metrze.

Znowu zdecydowana większość pasażerów pika coś na smartfonach różnorakich, więc czuję, że zachowuję się, jak należy.
A A. gra w sudoku - a co!:)

No i jesteśmy z powrotem w Kioto. Wita nas olbrzymi, wielopiętrowy dworzec.







1 komentarz:

  1. Japonia to pewnie ojczyzna Makakiego, skoro podryw tamtejszych lasek przychodzi mu z taką łatwością...

    OdpowiedzUsuń