czwartek, 6 czerwca 2013

Dzień 6 - Kioto

O 9.37 mieliśmy pociąg do Nagoya, a tam przesiadamy się do Kioto. Piszę właśnie z tego pierwszego pociągu. Dziś rano darowałam sobie japońskie śniadanie i spróbuję przeżyć podróż mając w żołądku dwa małe słodkawe rogaliki, które jako jedyne zakwalifikowaliśmy do normalnego jedzenia.
O 9.00, wcześniej zamówiony busik, spod hotelu zawiózł nas na dworzec, czyli tym razem nie musieliśmy taszczyć toreb. Miła pani z ryokanu, która najczęściej nas obsługiwała, około sto tysięcy razy nam podziękowała, odprowadziła na drogę, życzyła dobrej podróży, a na koniec w ukłonach nam jeszcze machała - bardzo to sympatyczne:)

Nie wspominałam jeszcze o tym, że tu, na terenach dworców, lotnisk, metra i na zwyczajnych ulicznych chodnikach podłoga jest oznakowania dla niewidomych. Są to całe "szlaki" takich jakby wypustek na chodnikach, przed skrętami, przed przejściami na drugą stronę ulicy itp.

Jedziemy tą samą trasą, co przedwczoraj i towarzyszy nam z lewej strony znowu ta malownicza, górska rzeka. Co jakiś czas mijamy też zanurzone w wodzie pola ryżowe.
Pora deszczowa, która ma się tu właśnie zaczynać, nie dała nam się póki co we znaki (oprócz połowy dnia wczorajszego), ale niestety nasi bliscy zmagają się z nią w Polsce.
Przesyłany Wam dużo ciepła, którego tu jak dotąd nie brakuje i ogrom słonecznych promieni - długa droga przed nimi, ale mam nadzieję, że dojdą szybko:)

Niestety mój blog nie prezentuje się ciągle zbyt dobrze pod względem - jeśli można tak powiedzieć - technicznym. Piszę na kolanie, w sporym pośpiechu, zrzucam zdjęcia raz z aparatu, raz z telefonu, pomniejszam je, ale i tak wszystko to się chyba rozjeżdża. Uporządkuje cały ten bałagan pewnie dopiero po powrocie.
Tak wygląda mój warsztat pracy :)


Wczorajsza pora deszczowa w Takayamie wyglądała tak.



Kiedy deszcz się trochę uspokoił, poszliśmy coś zjeść. Mamy już pewne problemy z przyjmowaniem tutejszego jedzenia. Ciągle towarzyszy tym potrawom charakterystyczny zapach i sporo rzeczy jest przesolonych.


A tak wyglądają tu karty menu.


I znowu zamówiliśmy pożywne i nienajgorsze zupy.



Wieczorem...

Jesteśmy w Kioto. Mieszkamy w fajnym, nareszcie przestronniejszym hotelu (może później zrobię kilka fotek).
Przyjechaliśmy Shinkansenem.



Przy okazji - zobaczcie, jak prezentują się wyświetlacze na dworcach. Nie jest łatwo :)


W hotelu wzięliśmy szybkie prysznice i ruszyliśmy w miasto. Zostało nam pól dnia, więc postanowiliśmy odwiedzić pałac cesarski - czyli dawną siedzibę cesarza, a potem, już wieczorem przespacerować się do Gion - do dzielnicy gejsz.

Tokio było strzeliste i nowoczesne, Takayama mieszczańska i spokojna, Kioto zaś robi wrażenie swoją gwarnością, kolorami, światłami i atmosferą wiecznie trwających imprez i w nowoczesnym i w bardziej stonowanym stylu. Pełno tu zaczarowanych domków, tajemniczych knajpek, zjawiskowych korytarzy prowadzących do pociągająco wyglądających oficyn, sklepów z pamiątkami, ale również z pięknymi, klasycznymi przedmiotami.



  
Te ich fascynujące witryny knajpek, które kuszą sztucznym i kunsztownie zrobionym jedzeniem. Poniżej cała wystawka sushi - można dokładnie obejrzeć to, co w środku dostaniemy już w jadalnej formie. Przy okazji - jednak Japonia jest krajem sushi, bo typowych barów w Kioto naliczyliśmy sporo (nawet podczas tylko tego półdniowego spaceru).



Po drodze do Pałacu Cesarskiego...




W Japonii większość samochodów jest w niespotykanych u nas kształtach - takie prostokątne klocki.



Jak można zaoszczędzić miejsce? O tak.



Doszliśmy do posiadłości cesarza, ale była ona zamknięta. Otacza ją ogromny park.





Skierowaliśmy się więc w stronę Gion, a po drodze...
Tak wygląda tutejsza oferta sprzedaży domu.


Szliśmy spory kawałek i robiło się coraz ciemniej.
Przez most...









Dotarliśmy do Gion. Pełno tu dyskretnych i wytwornych, a niektórych "trącących myszką" przybytków przyjemności różnorakiej :)









Weszliśmy głębiej w uliczki mając nadzieję na spotkanie gejszy. Przytłumione światła, dyskretne żaluzje i takie same wybuchy śmiechu docierające zza pozasuwanych drzwi, dają wielce czarowny nastrój temu miejscu.



Zostałam przez moich współtowarzyszy mianowania paparazzim, kiedy szybko rozsunęłam pierwsze z brzegu drzwi, zrobiłam zdjęcie i uciekłam:) Za drzwiami był jednak tylko lekko zdziwiony kotek siedzący na pluszowej poduszce w kropki :)



Kiedy jakieś bardzo wytwornie ubrane towarzystwo wyszło z jednego z tych tajemniczych pomieszczeń, było tak długo żegnane i wręcz czczone takim oto ukłonem, dopóki nie zniknęło za zakrętem.





Ciągle czatowałam na gejszę, ale udało mi się zrobić tylko takie pośpieszne, trochę z ukrycia, zdjęcia.




Wracając do hotelu minęliśmy spontaniczny, uliczny koncert.


Padam ze zmęczenia. Mieliśmy dziś, przed moim pisaniem, problem techniczny - zepsuła się przelotka do zrzucania zdjęć. A. poszedł na recepcję zapytać, czy nie mają czegoś pożyczyć, ale niestety. Potem pobiegł jeszcze do miasta, poszukać jakiegoś elektronicznego sklepu, ale wszystko było już zamknięte. Już myślałam, że nastąpi przymusowa przerwa w pisaniu, ale jakimś cudem udało się nam w dwójkę jakoś przytrzymać niekontaktujące urządzenie i jednocześnie importować zdjęcia.

Muszę się kłaść spać - jutro wczesna pobudka i jedziemy na jeden dzień do Hiroszimy.
Jak patrzę na mijające nas na ulicach, w przeważającej ilości bardzo ładne Japonki, to myślę o mojej ślicznej, malutkiej bratanicy - chrześnicy. Z tymi ciemnymi włoskami oraz ciemnymi i przyciągającymi uwagę oczami, pasowałaby tu :)
Dobranoc:)

2 komentarze:

  1. Świetny blog. Właśnie w niedługim czasie wybieram się do Japonii. Z tymi uwagami i trafnymi spostrzeżeniami będzie mi o wiele łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) W razie jakichś pytań czy wątpliwości, służę pomocą:)

      Usuń