środa, 16 października 2013

Wszystko fajnie, tylko szkoda, że tak krótko

To w jaki sposób przesuwa się słońce, pod jakim kątem opiera się o kamienne ściany, o jakiej porze na tarasie znikają jego promienie i obejmują już tylko pola i pobliskie cyprysy, uświadamia mi, że jestem już tu kawałek czasu i ten czas nie jest tylko wakacyjny, a płynie już takim bardziej codziennym nurtem.
Do Borgo Solario wróciło lato. Po kilku bardziej pochmurnych dniach, które przypominały o jesieni, pojawiło się niebieskie niebo staczające ostatnio kilka przegranych walk z chmurami. Dziś od rana jest pięknie, niebiesko, słonecznie, bardzo ciepło. 
Zostałam póki co sama. Rano odwiozłam A. do Rzymu. Droga tam nastrajała mnie nostalgicznie, było coraz bardziej pogodnie, a gdy wjechałam na Autostrada del Sole, było już zupełnie przepięknie. Ale jakoś czułam koniec tego wszystkiego. Nie w jakiś smutny sposób - raczej melancholijny. 
Lotnisko Fiumicino jest duże (zdaje się, że największe we Włoszech), zaplątane w pajęczynę kilku terminali i kilkunastu wjazdów na nie, wiaduktów, rond, przejazdów jedno, dwu czy kilku kierunkowych, kilku poziomów, tłumu samochodów, busów i śpieszących się walizek ciągniętych przez lekko zdezorientowanych ludzi.
Trochę obawiałam się tego, jak się stamtąd wydostanę i jak dotrę do autostrady. Nie można liczyć do końca ani na gps, ani na mapy, ani tym bardziej na znaki i drogowskazy. Chyba w pewnej części należy zdać się po prostu na intuicję. Ale udało się bez żadnych przykrych niespodzianek.
Kiedy wracałam termometr na zewnątrz pokazywał 26 stopni. Autostrada z Rzymu do Florencji jest bardzo malownicza i urozmaicona krajobrazowo (przejechałam nią przez Lacjum, Toskanię i Umbrię). Nie wiem, czy dzięki temu, czy czemuś innemu cała ta podróż minęła nadspodziewanie szybko.

Wrócę jeszcze do ubiegłych dni, w ciągu których nie miałam okazji nic napisać. W poniedziałek zrobiliśmy sobie z M. i B. dłuższą wycieczkę (A. pracował). Zabrałam ich do pobliskich miejsc, czyli San Feliciano i Castiglione del Lago. Ale postanowiliśmy też objechać całe jezioro naokoło i wstąpiliśmy do miasteczka Passignano sul Trasimeno.































Z poniedziałku na wtorek zrobiliśmy sobie "zieloną noc" obfitującą w grillowane rybki, pieczone kasztany, wino i włoskie szlagiery :)



We wtorek zrobiło się już smutno, bo to ostatni dzień wspólnego biesiadowania. Wyjechaliśmy po pierwszej do Pizy, zahaczając wcześniej o nadmorskie Livorno, w którym zaplanowaliśmy zjeść obiad. Urządziliśmy pożegnanie morza i jak się dziś okazało - pochmurnego nieba jednocześnie :)






I jeszcze dwa zdjęcia z dzisiejszego spaceru w Sanfatucchio, żebyście wiedzieli, że naprawdę jest słonecznie i pięknie :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz