środa, 21 sierpnia 2013

(Jakże) długo bez Niego

Czytam Rolanda Barthes'a "Dziennik żałobny". Zatrzymałam się na chwilę w nieznanej, "zaszytej" w kamienicy, staromiejskiej księgarence i moje myśli wraz z zawartością mojej głowy kazały mi sięgnąć po tę książkę. Nie ma w niej żadnej fabuły i czarny kolor druku na prawie pustych stronach - tak pospolity i normalny przecież - tu nabiera jeszcze większego wymiaru. Barthes pisze w żałobie po swojej mamie. Nie szukam pocieszenia, ale wstrząsają podobieństwa.

"Jestem rozbity albo nieswój
i niekiedy jakieś tchnienia życia."

"Mówi się (...): czas uśmierza żałobę. - Nie, Czas niczego nie uśmierza; pozwala jedynie przeminąć emocjonalności żałoby."

"Jesień 1921
Proust [Barthes bardzo podziwiał Prousta - mój dopisek] jest bliski śmierci (bierze dużo weronalu).
- Celéste: "Odnajdziemy się wszyscy w Dolinie Jozafata.
- Ach! Sądzisz, że się odnajdziemy? Jeśli byłbym pewien odnalezienia mamy, umarłbym natychmiast"."

"Chwilami (...) problem, jak wyrazić tę myśl tak ulotną jak błyskawica, że mama odeszła na zawsze; czarne skrzydło (ostateczności) przelatuje nade mną; pozbawiając mnie tchu; ból tak ostry, że można by powiedzieć, iż aby przeżyć, muszę zwrócić się natychmiast ku czemuś innemu."

"Dlaczego nie lubię już podróżować? Dlaczego chcę cały czas, niczym zagubiony dzieciak, "wracać do siebie" - gdzie przecież i tak nie ma już mamy?
Kontynuacja "rozmowy" z mamą (...) nie odbywa się w dyskursie wewnętrznym (...), ale w sposobie życia: próbuję kontynuować codzienne życie podług jej wartości (...). Ta "osobliwość"."

"Odtwarzam w sobie - stwierdzam, odtwarzam w sobie drobne cechy mamy (...)."

wtorek, 13 sierpnia 2013

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

"Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego...

.. i wypada czasem spotkać się z nim" :)

Jakoś nie odstępuje mnie od czterech dni ta piosenka, choć w słowach jest osobowa niezgodność :)
Szybkie zgadanie z A. wykorzystujące dwa wolne dni w naszych kalendarzach zaowocowało fajnym czasem w Krakowie. Przyjechała rano. Upalna pogoda sprzyjała jedynie nieustającemu zanurzeniu w wodzie, ale my dałyśmy radę bez tego. Wprawdzie z powodu tej diabelsko gorącej temperatury, pewne wydarzenia i okoliczności zasnute są w naszych głowach mgłą, ale jak na taki czas, spędziłyśmy intensywnie te wspólne chwile.
Rano odwiedziłyśmy Szufladę Szymborskiej w Kamienicy Szołayskich - urocze miejsce. W tylko dwóch salach zgromadzono mnóstwo wisławowych gadżetów - kiczowatych, ale sentymentalnych. Powykładane w szufladach, szufladeczkach i szufladuniach rozśmieszają lub wzruszają. Zwisająca i opierścionkowana ręka, która w mieszkaniu poetki zdobiła ścianę łazienki; cały stos zapalniczek; dyplom noblowski; kolekcja masek; zbiór najróżniejszych tandetnych ozdóbek i figurek, które bywały fantami w słynnych loteryjkach; ogromna zapalniczka - statek. W ramach kontrastu i ułagodzenia całości - sporo zdjęć, biblioteczka, fragmenty wierszy na ścianach i - co bardzo mi się spodobało - wiszący telefon, przez słuchawkę którego, po uprzednim wybraniu odpowiedniego numeru, można było wysłuchać wybranego wiersza w Szymborskiej wykonaniu. Wierszy było 10, a wśród nich znalazł się jeden z moich ulubionych: "Nazajutrz - bez nas"

"Poranek spodziewany jest chłodny i mglisty. 
Od zachodu
zaczną przemieszczać się deszczowe chmury.
Widoczność będzie słaba.
Szosy śliskie.
Stopniowo, w ciągu dnia,
pod wpływem klina wyżowego od północy
możliwe już lokalne przejaśnienia.
Jednak przy wietrze silnym i zmiennym w porywach
mogą wystąpić burze.
W nocy
rozpogodzenie prawie w całym kraju,
tylko na południowym wschodzie
niewykluczone opady.
Temperatura znacznie się obniży,
za to ciśnienie wzrośnie.
Kolejny dzień
zapowiada się słonecznie,
choć tym, co ciągle żyją
przyda się jeszcze parasol."


Zdjęcia ze śmiesznymi nazwami miejscowości

Drzwi do mieszkania poetki

Portret

Szuflada z zapalniczkami

Kolekcja różnych figurek

Fragment wiersza
 Na Placu Szczepańskim rozwijały się akurat namioty festiwalu dla leniwców :) czy jakoś tak. Pomyślałyśmy, że podejdziemy sobie wieczorem na koncert i póki co powałęsałyśmy się po budkach kiermaszowych z ręcznie wykonywaną biżuterią i lokalnymi piwami. Na chwilę przysiadłyśmy w cieniu knajpianego ogródka przy Senackiej, przy zimnym piwie, a potem wędrowałyśmy dalej. Odwiedziłyśmy Festiwal Pierogów na Małym Rynku. Kiedy wybierałyśmy sobie kilka pierogów do degustacji skwar był taki, że nie dało się wytrzymać - niezależnie czy stało się w pełnym słońcu, czy siedziało pod parasolem.

Dziedziniec przy Kamienicy Szołayskich

Fontanna na Placu Szczepańskim

Artystyczne występy na Festiwalu Pierogów

Stragany pierogowe

Stragany pierogowe

Mały Rynek w czasie Festiwalu Pierogów

Nasi pierogowi wybrańcy :)

Na 15.15 miałyśmy rezerwację do Podziemi Rynku - A. tam nigdy nie była, więc jako kaowiec pomyślałam, że będzie to ciekawy punkt programu :)








Uliczne pompy, hydranty, fontanny były tego dnia najbardziej obleganymi miejscami w mieście.



Zaprowadziłam A. do Re - zapomnianej, a kiedyś często odwiedzanej piwnicy, z nadzieją, że odnajdziemy tam atmosferę wytchnienia i ochłody w postaci zimna piwnicznego i kilku łyków schłodzonego białego - dobrego tam zawsze - wina. W sumie się udało, choć te upały spowodowały, że nawet w knajpianych piwnicach temperatura była już dość wysoka.
Postanowiłyśmy wrócić jeszcze do Kamienicy Szołayskich (chciałam w tamtejszym sklepiku kupić książkę, którą wcześniej oglądałam) i poszłyśmy na wystawę "Zawsze Młoda! Polska Sztuka około 1900".


Jedyne, na co pozostały nam jeszcze siły to zjedzenie czegoś w ramach obiadu, co uczyniłyśmy i postanowiłyśmy wrócić do domu, by nazajutrz kontynuować wędrówkę. To był bardzo wyczerpujący dzień:). Na wieczorne stwierdzenie A., że on nam nie będzie przeszkadzać, bo na pewno chcemy sobie pogadać, A. odparła: "ja nie wiem, czy my będziemy chciały się jeszcze do siebie w ogóle odzywać":) A. wziął sobie to chyba za bardzo do serca, bo jednak przeszkadzał i przeszkadzał i przeszkadzał do samej nocy i na nic się zdały moje próby namówienia go, by poszedł sobie zająć się swoimi sprawami :)

Następnego dnia pojechałyśmy na Kazimierz. Już kiedyś łaziłyśmy tam razem, ale bardziej po knajpkach. Tym razem (temperatura była bardziej łaskawa) wędrowałyśmy po maleńkich sklepikach - galeryjkach z obrazami i najróżniejszymi cudeńkami wykonywanymi ręcznie. W jednej z nich kupiłam dla L. wełnianego stwora, którego A. pokochała od pierwszego wejrzenia i oznajmiła, że jak L. go nie zechce, to ona go przejmie :)


Oprócz galeryjek, pokazałam A. ulubione miejsca, a także Starą Zajezdnię - stosunkowo nową kazimierzowską, imponujących rozmiarów, knajpę.